Hi-Fi
Brzęk potrąconej szklanki, czysty, niezatarty
przez gwar, dym i oklaski klubu w Kopenhadze,
gdzie trzydzieści dwa lata temu nagrywa standardy
trio Billa Evansa: albo ten w zasadzie
niesłyszalny, gdy muzyk siedzi na estradzie,
a w nagraniach wyraźny, po swojemu czysty,
metalowo-cielesny szmer, gdy po podkładzie
strun przesuną się ścisłe palce gitarzysty;
albo nieistniejący ale oczywisty
głos, który Bach p o w i n i e n był włączyć do fugi
a który Glenn Gould nuci, gdy ją gra. Dziś dyski
każą czy pozwalają słyszeć, co przez długi
czas wytłumiał prymityw taśm i płyt: pomruki
dyrygenta , przyświsty fletu, czy pacnięcie
struny o gryf – baz żadnej muzycznej zasługi,
szemrane towarzystwo szmerów i bezdźwięczne
wtrącających się w każdym takcie czy momencie
zgrzytów życia. Techniczny ostęp? Szło o podsłuch
muzyki. Jak najęty łaps, robiący zdjęcie
parze w łóżku, by potem kilka na raz osób
szantażować – czas chciał nam dowieść w taki sposób,
z wykorzystaniem superczułych aparatur,
że i to, co najczystsze, można zbrukać, osnuć
podejrzeniem, oskarżyć o niewinność światu
wyższemu, uwikłane w przyziemność przypadku.
Jakby to właśnie mogło podlegać naganie
w oczach człowieka, zbiegu i zbiega dwóch natur:
tej, której tylko muzyka objąć jest w stanie,
i tej słyszącej tam, gdzie grają nieprzerwanie
Evans (fortepian), Eddie Gomez (bas) i Marty
Morell (perkusja), z życia czyjegoś nagranie
Zagarnięty brzęk szklanki, czysty, niezatarty.
Stanisław Barańczak
Glenn Gould gra Bacha mrucząc trzecią linię melodyczną (link) - http://www.youtube.com/watch?v=qB76jxBq_gQ