Cztery lata temu papież Benedykt XVI abdykował motywując to złym stanem zdrowia, który nie pozwoliłby mu uczestniczyć w Światowych Dniach Młodzieży w Brazylii. Motywacja ta brzmiała jak dyplomatyczne, grzeczne uzasadnienie, które ma na celu rozstanie się ze swą misją tak, by nie tworzyć złej atmosfery w Kościele. Wszak udział w młodzieżowym zlocie to kwestia trzeciorzędna. Co prawda sam Benedykt zaprzeczył jakoby zmuszano go do abdykacji, ale to jeszcze wyraźniej brzmi jak deklaracja czyniona dla dobra Kościoła, i można ją ocenić wedle zasady księcia Gorczakowa, ministra spraw zagranicznych Imperium Rosyjskiego - "Wierzę tylko w zdementowane informacje".
Benedykt odsunął się od świata do klasztornej ciszy Watykanu - "uciekł na pustynię" jakby powiedzieli czytelnicy Krótkiej opowieści o Antychryście, w której Włodzimierz Sołowiow przepowiedział w 1899 roku przyszłość świata.
Ostatnio dowiedzieliśmy się, że amerykańscy katolicy czynni w życiu publicznym USA - a więc osoby poważne - wystąpili do prezydenta Trumpa o wyjaśnienie, czy anty-katolickie groźby prolesbijskiej protestantki Hilarii Clinton zniszczenia instytucji, jakie nie zgodzą się na neo-marksistowski przewrót w etyce rodzinnej, były realizowane już w latach 2012-13 do zmuszenia do abdykacji Benedykta XVI. Widać, że teza o gwałcie na Kościele traktowana jest poważnie.
Tymczasem nowy papież Franciszek zamienił powagę Watykanu w nastrój dezorientacji przygnębiającej poważnych katolików. "- Buona sera!" brzmiały jego pierwsze słowa na powitanie zamiast: "- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!". (Może to tylko w emocjach, a nie celowo, wszak i Lech Kaczyński po wyborze na prezydenta trochę nie na miejscu powiedział - "Melduję Panie Prezesie o wykonaniu zadania!" zamiast słowa do Narodu.)
Jednak poważnym zaprzeczeniem jednoznaczności zasady chrześcijaństwa powszechnego (powszechny to po grecku katolicki) stała się myśl Franciszka z Amor Letitiae relatywizująca słowa Chrystusa mówiące, że kto bierze za żoną cudzą żonę winien jest cudzołóstwa. Kto nie zgadza się z tym, by cudzołóstwu towarzyszyła świadomość grzechu nie traktuje Mistrza z Nazaretu jako Mistrza, nieprawdaż? (Istnieje godna alternatywa dla rozseparowanych ludzi, którzy nie otrzymali unieważnienia małżeństwa: nowy związek bez wspólnoty łoża, w jakim i wiele sakramentalnych małżeństw żyje z wyboru lub konieczności, np. choroby, ot choćby jak bohaterowie filmu Kieślowskiego.)
Watykanista Antoni Socci powiedział niedawno angielskiej gazecie, że znaczna część kardynałów, którzy głosowali na kardynała Jorge Bergolio, żałuje dziś swej decyzji.
Co mogliby uświadomić sobie kardynałowie, którzy chcąc odnowy i oczyszczenia, dokonali wyboru komplikującego nie tylko praktykę, ale i chrystusowe wzorce?
Że - wbrew temu, czego uczy się w szkołach bez łaciny - protestantyzm jest zaciekłym wrogiem powszechnego chrześcijaństwa. Przez niedorzeczne teorie Jana Husa, Marcina Lutra, Tomasza Hobbesa z których wynika, że władca państwa jest przełożonym chrześcijan, są dziś wszczepiane do Kościoła katolickiego - zgodnie z protestanckim nawykiem służbowego traktowania s w o i c h lokalnych kościołów ewangelickich - postulaty lewackich elit politycznych (Kapłaństwo kobiet, kapłaństwo i małżeństwo homoseksualistów! Wykonać! Schneller! Raus!).
Że demokratyzacja Kościoła - postulowana w oświeceniowych mediach - da demontaż mądrości przerastającej wyobraźnię prostego ludu, sterowaną przez pokusy zawodowych socjotechników Antykościoła.
Że dobre słowo o identyfikacji przez lewicę problemów społeczeństwa przemysłowego, a kierowane do niej dla zachęty do powrotu do powszechnego ładu personalizmu, infekuje nie rozumiejących wszystkiego chrześcijan pomieszaniem dobrego i złego, np. ocenianiem diabelskiego komunizmu państwowego jako zgodnego z niewinnym pierwotnym chrześcijaństwem osobistej odpowiedzialności za czynienie dobra.
Jeśli ktoś do dziś tego nie widział, to Franciszek mu to pokazał.
Andrzej Dobrowolski