Niektórzy Polacy pogodzili się z istnieniem łapówek jako czymś normalnym. Dlatego chciałbym napisać o nieznanym ich aspekcie. Łapownictwo w życiu publicznym jest złem nie tylko ze względu nieuczciwe przekazywanie nienależnych pieniędzy urzędowemu decydentowi umówionemu za pensję i ze względu na wykluczanie lepszych oferentów. Psuje również wybór inwestycji kierowanych do realizacji.
Jeżeli w jakiejś gminie czy mieście gospodarz zasmakował łapówek, to planując przyjęcie nowych, tak planuje inwestycje, by łatwo móc łapówki przyjąć. Oto przykład.
W Pewnej Gminie najpotrzebniejszy jest most, potem 10 ulic, i – zdaniem niektórych mieszkańców – pole golfowe.
Jednak most to inwestycja, której nie będzie umiał wykonać żaden przedsiębiorca, do którego gospodarz gminy ma zaufanie. Musiałby wykonać go ktoś z daleka, od kogo strach wziąć łapówkę za rozstrzygnięcie przetargu na jego korzyść i za wyrozumiałość dla jego niedoróbek – bo może jest podstawionym agentem ABW czy CBŚ. Dlatego gospodarz gminy wybiera … pole golfowe.
Oczywiście to tylko przykład – zło może przybierać odwrócone pozycje – przedsiębiorca z daleka może być wygodny, w przeciwieństwie do pobliskiego przedsiębiorcy.
Istotą zła jest to, że już na etapie planowania inwestycji władza wybiera takie, by bezpiecznie - jak to eufemistycznie mówią kooperanci takich interesów – podzielić się zyskiem. Ten aspekt jest bardziej szkodliwy od dziesięciny dla gospodarza gminy, bo prowadzi niekiedy do budowy prawie niepotrzebnych inwestycji.
W tej sytuacji społeczna wyrozumiałość dla łapownika staje się zgodą na degrengoladę.