Przez kraj przetoczyła się dyskusja o obecności i finansowaniu nieobowiązkowych lekcji religii w szkołach publicznych. Macherzy nastrojów społecznych, odwracając uwagę od poważnych kwestii finansowych państwa, wzburzyli ludzi przeciw ludziom tematem katechezy. O to nietrudno, bo religia stawiając ludziom wymagania sprzeciwia się populizmowi demokracji.
Serwisy informacyjne milczą co do konieczności zwolnienia w Polsce 300 000 urzędników - znosząc konieczność wykonywania prac urojonych kontroli nad uczciwymi ludźmi; milczą co do sensu rozwiązania samorządu powiatowego i wojewódzkiego – po ustanowieniu powiatów i województw szczeblem administracji państwowej; milczą co do konieczności odsunięcia państwa od zajmowania się płochymi sferami rekreacji i rozrywki obywateli. Za to rozgadały się o pomyśle utrzymywania katechetów przez samorządy, a w przyszłości zapewne – przez Kościół.
Mój syn w pierwszej klasie szkoły podstawowej właśnie uczy się tego co najważniejsze w życiu. Oczywiście na lekcji religii.
Nauczył się na pamięć modlitwy Ojcze Nasz, w której z wiary w Boga Ojca wypływa przeświadczenie o absolutnej wartość każdego indywidualnego człowieka, ale i konieczność uznania boskich praw istnienia.
Nauczył się na pamięć Dziesięciu Przykazań, ze wstępem pokazującym dekalog jako kodeks ludzi wolnych, a nie niewolników, którzy wszystko co czynią, czynią mocą determinujących ich okoliczności, a nie z wyboru i na własną odpowiedzialność.
Nauczył się na pamięć credo nicejskiego, teologicznym językiem wypowiadającego religijne i filozoficzne kompendium wiary Greków i Rzymian.
Z religii zaczerpnął więc wiedzy o sobie, której nie może dać mu zmienna natura, ani stokroć bardziej kapryśne społeczeństwo przeczące każdego dnia umowom z dnia poprzedniego. Lekcje religii są dobre. Ich treść konstytuuje młodych ludzi jako istoty godne, wolne i odpowiedzialne.
Tymczasem w szkołach, na o b o w i ą z k o w y c h lekcjach wychowania obywatelskiego przekazywana jest ideologia o charakterze religii laickiej. I tego nikt nie kwestionuje, nawet – w obronie własnej - kościoły. A przecież ich przekaz jest kontrowersyjny.
Uczy się na nich – ubranej w piękne słowa tezy - że „każdy jest niewolnikiem każdego”, bo każdy ma prawo żądać zniewolenia drugiego człowieka dla realizacji swych roszczeń nazwanych prawami socjalnymi. To ma być „wolność, równość i braterstwo”.
Uczy się „metafizyki humanistycznej” implikującej, że wtorkowa „prawda” nagłośniona w mediach, we czwartek może być zmieniona na jej odwrotność, wedle potrzeby chwili. I że głupotą byłoby kwestionowanie jej w imię niezmiennej Prawdy. Bo takiej „nie ma”. Doraźne ustalanie prawdy ma być „prawem Człowieka”?
Dlaczego z tych lekcji nie można wypisać dzieci? Bo tezy „religii obywatelskiej” są „obiektywne”? Kto w to w i e r z y?
Andrzej Dobrowolski
"Aby zdemoralizować jednostkę, wystarczy nauczyć ją nazywać prawami jej osobiste pragnienia i nadużyciami - prawa cudze."
Mikołaj Davila