Hanna Gronkiewicz Walc i Donald Tusk zaapelowali do zwolenników PO, żeby w razie rozpisania referendum w sprawie odwołania Pani Prezydent Warszawy zbojkotowali je.
Ta zaskakująca – przez to, że ogłoszona jawnie – deklaracja taktyki utrzymania się przy władzy jest tematem licznych komentarzy w mediach. Ja jednak pozwolę sobie zwrócić uwagę nie tyle na złamanie demokratycznej filozofii rządzenia pozornie obowiązującej w Polsce, ale na techniczny aspekt propozycji bojkotu.
Pani Prezydent – chce czy nie - nie może zajrzeć do kabin wyborczych i sprawdzić którzy ludzie głosują przeciwko niej. Ale może sprawdzić na listach wyborców kto głosował! (To ona jest organizatorem wyborów!) I jeśli dojdzie do referendum, to niezależnie od jego ważności i werdyktu, jej ekipa będzie mogła sprawdzić kto nie posłuchał apelu o bojkot. I jeśli jest to pracownik instytucji miejskiej albo jej beneficjent czy kontrahent to będzie można zidentyfikować go jako niesfornego mądralę, który przez to popadnie w niełaskę. Wybór przed jakim Pani Prezydent postawiła Warszawiaków – być albo nie być na wyborach - nie jest tajny!
Sieć pracowników miejskich i ich rodzin to siła wyborcza. Moim zdaniem to między innymi ona zapewniła PO mimo wcześniejszej kompromitacji aż 48% głosów w wyborach uzupełniających w Elblągu.
Mniemam tak, bo wiem z naszego małomiasteczkowego środowiska - gdzie ludzie są mniej grzeczni a więcej szczerzy - że ludźmi rządzi obawa o pracę. Społeczeństwo socjalizmu demokratycznego nie jest bowiem społeczeństwem obywatelskim ludzi wolnych – to znaczy niezależnych od socjaldemokratycznej władzy w osiąganiu dochodu - lecz składa się w większości z klientów władzy.
Oto jedna z różnic demokracji teoretycznej i realnej.
Andrzej Dobrowolski